czwartek, 31 grudnia 2020

Genealogiczne podsumowanie roku 2020

 Trudno się nie zgodzić, że mijający rok pod wieloma względami był inny niż wcześniejsze. Wydarzenia z początku roku wpłynęły na bieg pozostałych miesięcy, często krzyżując wiele dotychczasowych planów. Podobnie było u mnie. Rok 2020 ponownie miał być rokiem wielu wyjazdów i tym samym wypraw genealogicznych. Co prawda udało się część  zrealizować, chociażby jak wyjazd na Podkarpacie pod koniec lutego, gdzie udało mi się sfotografować kilka tysięcy metryk w Archiwach Parafialnych oraz Urzędach Stanu Cywilnego. Później dopiero w czerwcu udało mi się wykorzystać chwilowe zniesienie obostrzeń i znów pojawilem się na Podkarpaciu, aby sfotografować księgi. We wrześniu spontaniczna wizyta w Archiwum w Lublinie w sprawie przypadkowo odnalezionych ksiąg metrykalnych, które przez ponad 50 lat były błędnie opisane. W grudniu pojawiła się nadzieja na wizytę na Ukrainie i Archiwum w Łucku, nawet zarezerwowalem oficjalna wizytę w dniach 29 i 30 grudnia, ale niestety wprowadzono obostrzenia, które postawiły wyjazd pod znakiem zapytania i obarczyly pewnym ryzykiem.


Pomimo tych wielu przeciwności udało się dotrzeć do wielu nowych dokumentów i osób, a na zbliżający Rok życzę Wszystkim poszukującym i sobie wielu nowych odkryć, wypraw do miejsc związanych z przodkami oraz wytrwałości w często wymagających cierpliwości poszukiwaniach. 

wtorek, 3 września 2019

Badania DNA, czyli o zastosowaniu genetyki w poszukiwaniach genealogicznych

     W ostatnich latach zaobserować można znaczny wzrost zainteresowania testami DNA wśród genealogów. Nie będę się rozpisywać nad słusznością którejkolwiek z firm świadczącej usługi z zakresu badań genetycznych. U mnie wybór padł na FamilyTreeDNA ze względu na to, że wcześniej przebadała się tam moja Kuzynka z USA, z którą mamy najpewniej wspólnych przodków, ale metrykalnie tego nie potwierdzimy ze względu na brak metryk... Było to na początku 2013 r., a wśród moich ówczesnych znajomych, którzy również poszukują przodków, chyba nie było nikogo, kto taki test wykonał.
     Moim pierwszym testem był Y-DNA, który, jak z nazwy wynika, związany jest z chromosomem Y, który decyduje o męskiej płci, stąd badanie zarezerwowane jest wyłącznie dla mężczyzn. Jest to badanie typowo etniczne, które pozwala nam na sprawdzenie swojej haplogrupy i poprzez kolejne rozszerzenia testu można odkryć, skąd wywodzi się męska linia przodków - przez ojca, ojca ojca itd., czyli teoretycznie linię nazwiska, jednak z bezpieczniej jest nie używać tego określenia, bo nie zawsze genetyka ma pokrycie z metrykami, np. w przypadku nieślubnych dzieci i przyjęciu nazwiska matki nie będzie to już mogła być linia nazwiska, bo genetycznie będzie to haplogrupa przodków ojca dziecka.

Mapa migracji mojej haplogrupy
     Na ten moment temat ten nie pochłonął mnie na tyle mocno, aby go drążyć, a dodatkowo wychodzę z założenia, że najpierw należy wykorzystać pozostałe możliwości, tj. poznać żyjących krewnych, odwiedzić archiwa i parafie, czy miejsca związane z przodkami. W tej kwestii może się tylko pogorszyć, bo starsi krewni mogą odejść z tego świata, a archiwalia mogą zostać poddane różnego rodzaju ochronie, czy nie daj Boże zostać zniszczone, natomiast jeżeli chodzi o genetykę, to technologia wciąż idzie do przodu i za jakiś czas będą zapewne dostępne jeszcze lepsze zestawy testów genetycznych.

     Drugim testem, do którego wykorzystałem wysłaną wcześniej próbkę materiału genetycznego (wymaz z policzka) był FamilyFinder. Znacznie różni się od poprzedniego, ponieważ - według mnie - daje bardziej wymierne efekty. Tutaj też wiele zależy od naszego szczęścia, bo praktycznie nie mamy wpływu na to, kto poddaje się badanim. Muszę przyznać, że sam podchodziłem do tego tematu bardzo sceptycznie. Tym bardziej, że większość przebadanych stanowią osoby zza Oceanu, a przez lata poszukiwań, bez wykorzystania genetyki, udało mi się odnaleźć bardzo wielu krewnych, którzy wyemigrowali (głównie na przełomie XIX i XX wieku) i najczęściej byli to krewni ze strony dziadka ojczystego.

     Po wysłaniu próbki DNA i odczekaniu kilku tygodniu - jeśli materiał został poprawnie pobrany i nadawał się do badania - możemy cieszyć się dodaniem naszych wyników do globalnej bazy. Od tego momentu mamy dostęp do listy osób, z którymi mamy wspólne fragmenty DNA. Na każdą pozycję składa się część kontaktowa, data dopasowania, stopień pokrewieństwa, ilość wspólnego DNA (wyrażana w centymorganach, cM), najdłuższy wspólny fragment i ostatnia kolumna z nzawiskami przodków. Są jeszcze dwie kolumny, X-Match, która związana jest z dziedziczeniem chromosomu X i stopień pokrewieństwa dla potwierdzonych połączeń.

Część wyników z największą ilością wspólnych fragmentów DNA


       W moim przypadku potwierdziło się, że najwięcej krewnych to potomkowie osób, które wyemigrowały wiele lat temu za Ocean, jednak trafiło się też kilka rekordów z samej Polski i to w dodatku ze strony dziadka macierzystego! Wracając jednak do wyników, to największą ilość DNA mam z Wujkiem, którego dziadkiem był rodzony brat mojej praprababci. System określił nasze pokrewieństwo na kuzynostwo, między 2, a 4 stopniem. Po zwerfikowaniu i dodaniu go do drzewa genealogicznego pojawia się wyliczone faktyczne pokrewieństwo i w naszym przypadku jest on dla mnie "2nd cousin 2r", czyli kuzyn 2-go stopnia dwa razy przesunięty (ang. twice removed), więc dla mojego dziadka był kuzynem 2-go stopnia i do mnie ma jeszcze dwa pokolenia, stąd "dwa razy przesunięty".
      Drugie dopasowanie wg FTDNA to bratanek w/w wujka, stąd o wiele mniej wspólnego DNA. Trzecie dopasowanie nie było dla mnie zaskoczeniem, ponieważ z kuzynką Susan mam kontakt od ponad 7 lat. Tym razem wspólnych fragmentów było tak dużo, że system określił nasze pokrewieństwo jako kuzynostwo między drugim, a czwartym stopniem, a w rzeczywistości okazało się, że jej 3xprababcia, a mój 4xpradziadek byli rodzeństwem, więc zgodnie z poprzednim systemem jesteśmy kuzynostwem 5-go stopnia raz przesuniętym.  Im dalej z wynikami, tym mniejsze szanse na faktyczne pokrewieństwo. Wiele osób twierdzi, że pod uwagę powinno brać się jedynie dopasowania z min. 10 cM wspólnego DNA.

     Ciekawe z wynikami badań DNA jest to, że nie jesteśmy zmuszeni do korzystania z jednej bazy. Tych pojawia się coraz więcej, a dzięki możliwości importowania swoich wyników (nie zawsze jest to możliwe w obie strony i nie zawsze za darmo) mamy większe pole manewru. Istnieją nawet bazy, które za odpowiednią opłatą poddadzą nasze wyniki odpowiedniej analizie i dowiedzieć się możemy np. na jakie choroby genetyczne jesteśmy podatni. Ja swoje wyniki zaimportowałem m.in. do bazy MyHeritage ze względu na popularność tej strony i wielkość bazy (chciałbym też mieć swoje wyniki w Ancestry, ale na razie nie jest możliwy import). Byłem pod wrażeniem, że wyniki są całkiem inne i stosunkowo niewiele osób importuje swoje wyniki do kilku baz.

Lista dopasowań na MyHeritage

       Sposób prezentacji wyników jest znacznie inny niż na FamilyTreeDNA, jednak sprowadza się to do jednego. Tutaj też jest możliwość sortowania wyników według różnych kryteriów, w tym domyślnie wg ilości wspólnego DNA. Najlepsze dopasowanie mam z osobą z Australii, a o krewnych w tamtych rejonach jeszcze nie słyszałem, stąd też moje duże zaskoczenie. Zgodnie z obliczeniami systemu powinniśmy być kuzynostwem między ósmym, a dziesiątym stopniem. Tutaj sposób obliczania stopnia pokrewieństwa jest nieco inny niż na poprzednio omawianej stronie, jednak nie ma w nim nic trudnego, a nawet MyHeritage udostępnia ciekawy i przejrzysty graf przedstawiający możliwe pokrewieństwo.
Pokrewieństwo z krewną z Australii zaznaczone na grafie

       Możliwości nie było aż tak wiele, ponieważ jako krewna między ósmym, a dziesiątym stopniem pokrewieństwa mogłaby mieć za przodka kogoś z rodzeństwa mojej babci/dziadka, prababci/pradziadka lub praprababci/prapradziadka. Dwie pierwsze możliwości odpadają, ponieważ na tyle dobrze mam opracowaną bliższą rodzinę, że jedynie w gre wchodziłyby jakieś pozamałżeńskie potomstwo. Najbardziej prawdopodobna byłaby wersja z potomkami rodzeństwa któregoś z prapradziadków, a tych przecież aż 32... Większość z ich potomków też jest mi znana, ale przecież dopiero w maju br. udało mi się potwierdzić pochodzenie prapradziadków z wołyńskiej linii, więc tam mogłoby się coś wydarzyć, czego nie byłem świadom...

     Żeby dłużej nie żyć w niepewności napisałem maila do genetycznej krewnej, aby podpytać o rodzinę i dostałem informację, że niewiele wie, ale jej ojciec urodził się w Wólce Markowieckiej na Wołyniu i był synem Piotra Zienkiewicza oraz Apolonii Rynkiewicz. Na efekty moich poszukiwań nie trzeba było długo czekać - okazało się, że faktycznie moje przypuszczenia były słuszne i wspólnych korzeni należałoby szukać na Wołyniu. Apolonia okazała się być siostrzenicą mojej praprababci... Apolonii (!) z Tomaszewskich Dąbrowskiej. Miała siostrę Barbarę, która była matką Apolonii. Barbara była więc prababcią dla mojej już prawowitej krewnej, czyli krewna ta to kuzynka mojego nieżyjącego już Taty. Jesteśmy więc kuzynotwem 9. stopnia!

Jedno z narzędzi dostępnych do analizy wyników badań DNA (MyHeritage)
       Na obu stronach (FTDNA i MH) możliwe jest zestawienie wyników dwóch osób (własnych i osoby ze wspólnymi fragmentami DNA) i wyszukanie osób spokrewnionych z tymi obiema osobami jednocześnie. W moim przypadku okazało się to strzałem w dziesiątkę, ponieważ krewna z Australii jest ze strony wołyńskiej, a tam ze względu na brak ksiąg (prawdopodobnie zniszczone w czasie Wojny) nie jest możliwe kompleksowe przeprowadzenie kwerendy i odnalezienie wszystkich krewnych. W bazie pokazało mi jeden interesujący wynik - dla australijskiej krewnej była to krewna między ósmym, a dwunastym stopniem pokrewieństwa, czyli prawie jak u nas, bo jesteśmy krewnymi dziewiątego stopnia. Dla mnie z kolei miała to być krewna co najwyżej ósmego stopnia, ale ze względu na mniejszą ilość wspólnego DNA pokrewieństwo to nie miało dolnej granicy. Dosyć szybka wymiana maili pozwoliła przypuszczać, że krewna ma również korzenie na Wołyniu. Po kontakcie z rodziną przypuszczenia się potwierdziły - jej pradziadkiem był Stanisław Janiszewski Michałowicz, a Michał Janiszewski to był szwagier wcześniej już wspominanych Apolonii i Barbary Tomaszewskich, więc krewna ta była praprawnuczką trzeciej z sióstr, stąd dla krewnej z Australii ma dopasowanie na takim samym poziomie co ja (też są kuzynostwem 9. stopnia), natomiast my jesteśmy o jeden stopień dalej.

    Warto więc wykonywać testy DNA, bo faktycznie można dzięki nim odnaleźć krewnych, nawet kiedy księgi metrykalne nie są dostępne lub nie przetrwały do obecnych czasów. W moim przypadku szczęście było przeogromne, ponieważ jest to linia, z którą do maja br. były największe problemy, a teraz jest to najszybciej rozwijająca się gałąź i to m.in. dzięki badaniom DNA!



czwartek, 1 sierpnia 2019

Przełom w poszukiwaniach

    Od samego początku poszukiwań genealogicznych najwięcej problemów miałem z linią przodków, którzy wywodzili się z Wołynia, czyli ze strony Babci ojczystej - Ireny z Sadzewiczów Maryniczowej [1929-2007]. Przez ponad 12 lat udało mi się zdobyć naprawdę wiele informacji, dokumentów, fotografii itp., nawet z tej "problemowej" linii, chociaż w dalszym ciągu miałem pewien niedosyt, bo o rodzicach prababci Salwiny wiedziałem naprawdę niewiele. Sama prababcia zmarła w 1948 r. mając zaledwie 46 lat, pozostawiając po sobie dwie dorosłe już i zamężne córki. W chwili śmierci mieszkała we wsi Sucha wraz ze swoim drugim mężem i dwójką jego dzieci z poprzedniego małżeństwa. Głównie z tego względu po prababci nie zachowały się żadne pamiątki. 

    Prababcia Salwina z Dąbrowskich urodzić się miała we wsi Rogowicze (pararafia Łokacze) jako ostatnie dziecko Marcina/Marcela i Apolonii z Tomaszewskich małżonków Dąbrowskich. Z zachowanych spisów, które obecnie znajdują się w Ośrodku ABMK w Lublinie (KUL), wynika, że Dąbrowscy mieli dziewięcioro dzieci. W jednym z zachowanych listów, a napisanych przez Babcię, opisała w kilku zdaniach swoją rodzinę - wynika z tego, że Jej matka miała siostrę i braci. Dodała również, że losy wujków i dziadka nie są jej znane, co odnalazło później potwierdzenie w dokumentach - dziadek Marcin (Marceli) Dąbrowski po raz ostatni pojawia się w spisie osób spowiadających się z 1903 r., w kolejnym z 1905 r. jest już sama Apolonia z dziećmi. Najstarszy z rodzeństwa, Władysław, po ślubie zamieszkał w Chorochorynie, gdzie zmarł w czerwcu 1929 r. w wieku 48 lat, natomiast Babcia urodziła się pół roku później, więc nie miała możliwości go poznać. Drugim z synów prapradziadków, który dożył dorosłości był Feliks, urodzony w 1892 r., w okolicach I Wojny Światowej zamieszkał w okolicach Żytomierza i tam też mieszkał do swej śmierci w 1960 r. z żoną Łotyszką i pięciorgiem dzieci, więc tej części rodziny Babcia również nie miała możliwości poznać.

Dzieci prapradziadków (od lewej): Władysław (1881-1929), Teresa (1883-1962), Feliks (1892-1960) i Salwina (1902-1948)


     Według spisów osób spowiadających się w parafii Łokacze w 1900 r. w Rogowiczach mieszkał Marceli Dąbrowski z żoną Apolonią i czwórką dzieci - Władysławem (l. 19), Teresą (l. 18), Feliksem (l. 9) i Józefą (1 rok). Trzy lata później skład rodziny nieco się zmienił - nie było już Teresy, ale pojawiły się córka Apolonia (ur. 1901) i Salwina (ur. 1902/1903). Ostatni zachowany spis z tej parafii datowany jest na 1907 i według niego Apolonia z Tomaszewskich Dąbrowska mieszkała z pięciorgiem dzieci - Władysławem, Feliksem, Józefą, Apolonią i Salwiną. Niestety przez to, że nieznane są losy ksiąg metrykalnych łokackiej parafii, nie jest możliwe zdobycia informacji, co się mogło stać z dwiema siostrami prababci (Józefą i Apolonią), o których już Babcia nie wspominała.

      Jednym z dokumentów, który wskazywał miejsce urodzenia prababci Salwiny było postanowienie sądowe dotyczące odtworzenia treści aktu urodzenia przez moją Babcię w 1952 r. Zapisano tam, że matka (Salwina Sadzewicz z domu Dąbrowska) urodziła się w Rohowiczach (Rogowiczach) w powiecie łuckim, a mieszkała w Łucku, co jest logiczne, bo Babcia na świat przyszła właśnie w tym mieście i tam też została ochrzczona. Rogowicze należały do rzymskokatolickiej parafii w Łokaczach, więc tam powinna być ochrzczona prababcia i z opracowania zasobów KUL dot. tej parafii wynika, że faktycznie w 1902 r. miał miejsce chrzest córki Marcela i Apolonii Dąbrowskich. Niestety same księgi nie zachowały się i dotychczas musiałem się zadowolić tym, co miałem.

Fragment postanowienia sądowego dot. odtworzenia treści aktu urodzenia Babci

       Na podstawie zachowanego listu napisanego przez Babcię, ustaliłem też, że po śmierci pradziadka Witolda prababcia została na gospodarstwie w Uhrynowie (kilkanaście hektarów) z dwójką małych dzieci i swoją matką. Dało mi to szansę na odnalezienie metryki zgonu praprababci Apolonii - dotychczas przyjmowałem, że zmarłą w rodzinnej parafii (Łokacze), z której księgi nie zachowały się, a ze względu na bardzo ograniczony dostęp do ksiąg (znajdują się w USC Warszawa - Wydział Ksiąg Zabużańskich) nie miałem możliwości szukania w innych okolicznych parafiach. Mając nowe informacje skontaktowałem się z USC i poprosiłem o sprawdzenie w księgach parafii Nieświcz, czy znajduje się tam akt zgonu Apolonii Dąbrowskiej zmarłej nie wcześniej niż w 1933 r. Odpowiedź przyszła dość szybko - według aktu zgonu w październiku 1937 r. w Uhrynowie zmarła 88-letnia Apolonia Dąbrowska. W rzeczywistości miała 76 lat, ale potwierdziło się, że faktycznie na starość zamieszkała przy najmłodszej córce. Niestety sam akt zgonu nie dostarczył żadnych nowych danych.

Fragment mapy z widocznym Uhrynowem na dole, Nieświczem na górze i Skurczami w lewym górnym rogu
       Jedyne nadzieje z rozwikłaniem zagadki związanej z przodkami prababci Salwiny wiązałem z Archiwum Obwodu Wołyńskiego w Łucku. Wielokrotnie kontaktowałem się z tamtejszym archiwum, zleciłem też kilka kwerend, ale byłem świadom, że niektóre poszukiwania nie były kompletne i od dawna planowałem osobistą wizytę w sercu Wołynia. Niestety ze względu na odległość (ponad 800 km w jedną stronę) wyjazd musiał być zaplanowany z wyprzedzeniem i konkretnym planem. Okazja się nadarzyła już w okolicach majówki 2019, co planować zacząłem już pod koniec ubiegłego roku. Wystarczyły 3 dni urlopu w pracy, aby łącznie mieć 9 dni wolnego. Wyjazd zaplanowałem tak, aby wykorzystać również pobyt we wschodniej części Polski i tym samym od poniedziałku zaczął się maraton archiwalny (poprzedzony kilkoma wizytami w kancelariach parafialnych w centralnej Polsce, a po powrocie w rodzinnej parafii dziadka macierzystego niedaleko Kielc). Z samego rana pojechałem na umówioną wizytę w Ośrodku ABMK w Lublinie (KUL), gdzie najpierw przeglądałem skany dokumentów z interesujących mnie parafii. Ostatnią jednostką do przejrzenia było Status Animarum parafii Nieświcz z lat 30. XX wieku - wcześniej otrzymałem informację, że mojego pradziadka z rodziną tam nie ma, ale mnie tak łatwo nie da się przekonać 😉 Przeglądałem księgę spokojnie, znajdując kolejnych krewnych, m.in. brata pradziadka, rodzinę szwagra Babci, jednak moje serce zaczęło bić znacznie szybciej, kiedy na stronie 68 spisu przeczytałem dane rodziny nr 15 - Sadzewicz Witold, żona Salwina z Dombrowskich (pisownia oryginalna) i córka Janina. Wpis nie byłby dla mnie aż tak ekscytujący, gdyby nie to, że jako jedyny wpis w księdze posiadał adnotację o dacie i miejscu ślubu (a jednak Łokacze 😉), a w dodatku dzienną datę urodzenia prababci! To było niesamowite odkrycie! Całkiem niespodziewane, tym bardziej, że wizyta w tym miejscu nie uważałem za kluczową.

Adnotacja przy rodzinie pradziadków
       Tego samego dnia umówiony byłem jeszcze na wizytę w Archiwum Państwowym w Lublinie, gddzie przejrzałem dokumenty dot. parafii Lipsko na Podkarpaciu oraz książki dyżurnych Policji Państwowej w Chełmie Lubelskim. Przy okazji pobytu w okolicy zaplanowałem też wizytę w Oddziale AP Lublin w Kraśniku, a ze względu na dobry czas mogłem pozwolić sobie na podróż przez Nałęczów, Kazimierz Dolny i Opole Lubelskie, zatrzymując się w każdej z tych miejscowości i zwiedzając co najważniejsze. Do Kraśnika przyjechałem ok. godziny przed zamknięciem, więc mogłem przejrzeć zamówione jednostki - okazało się, że w zamówionych indeksach były pewne braki i dla pewności zamówiłem jeszcze na wtorkowy poranek księgę ludności stałej dla konkretnej ulicy, która mnie interesowała. Na ten dzień zaplanowaną miałem jeszcze wizytę w Archiwum Państwowym w Zamościu, a po drodze kilka miejsc do zwiedzania (m.in. Janów Lubelski, Zwierzyniec i Szczebrzeszyn). Do Archiwum dotarłem po godz. 14 i na miejscu okazało się, że moje zamówienie elektroniczne nie dotarło... Na szczęście trafiłem na wyrozumiałe osoby i w drodze wyjątku otrzymałem księgę (zamawiałem tylko jedną jednostkę), w której znalazłem interesujące mnie nazwiska.

Wejście do Archiwum Państwowego w Zamościu
       Przekroczenie granicy z Ukrainą zaplanowane było na 1 maja ze względu na przypadające tego dnia Święto Pracy zresztą po obu stronach granicy. Na szczęście kolejka była bardzo krótka i po niedługim czasie byłem już na terytorium Ukrainy. Wiedziałem, że nie muszę się spieszyć, bo ten dzień był jedynym luźniejszym - po przyjeździe do Łucka wybrałem się do centrum miasta, aby coś zjeść i trochę pozwiedzać. Kolejne dwa dni (3 maja w Polsce mamy święto, ala na Ukrainie wszystkie instytucje funkcjonują bez zmian). Największym ograniczeniem wizyty w Archiwum w Łucku była ilośc możliwych do przejrzenia jednostek na dzień (10) - na szczęście nie byłem sam, więc mój limit zwiększył się dwukrotnie, czyli łączenie złożyłem zamówienie na 40 jednostek - pierwszą połowę przejrzałem w czwartek, a drugą w piątek. Najwięcej ksiąg stanowiły spisy osób spowiadających się, głównie z II połowy XIX wieku (zresztą poza tym okresem zachowało się niewiele spisów). Miałem wytypowanych kilka parafii, ponieważ z analizy dokumentów dot. potencjalnych krewnych wynikało, że przemieszczali się w obrębie kilku sąsiednich parafii.

       Nie od razu trafiłem na najważniejsze dla mnie informacje, jednak na bieżąco spisywałem dane, które mogłyby przydać mi się prędzej czy później. Generalnie założenia od kilku lat były następujące (pisałem o tym na blogu przeszło 4 lata temu - tutaj) - Marceli (Marcin) Dąbrowski urodził się w 1859 r. w Liniowie w rodzinie Tomasza i Marianny z Bohemskich, natomiast Apolonia (Pelagia) Tomaszewska urodziła się w 1861 r. w Wólce Szelwowskiej jako córka Jana i Józefy z Bohemskich. Na pierwszy ogień poszła parafia Łokacze - to tam miały rodzić się w większości dzieci moich prapradziadków. Miałem nadzieję, że w jednym ze spisów będzie podane imię ojca prapradziadka (tak jak to często się zdarzało przy innych rodzinach). W 1892 r. rodzina Dąbrowskich mieszkała w miejscowości Michałówka Markowiecka i tak prezentował się skład rodziny:

Marceli Dąbrowski, lat 32
żona Apolonia, lat 29
syn Władysław, lat 8
syn Jan, lat 3
córka Teresa, lat 7
córka Antonina, lat 5

      Niestety powyższe dane nie wniosły nic nowego, ponieważ wszystkie te osoby były znane mi wcześniej. Cofnąłem się zatem do spisów za rok 1883, jednak w Łokaczach nie odnalazłem Dąbrowskich. W Skurczach również ich nie było. Ostatnia nadzieja w parafii Koniuchy i bingo! W spisie dotyczącym wsi Wólka Szelwowska zapisano następujący skład rodziny:

Marcin Dąbrowski, lat 25
ż. Apolonia z Tomaszewskich, lat 23
córka Teresa, lat 4
matka Marianna, lat 64

      Przełomowy zapis! Nie dość, że prapradziadek zapisany tu został jako Marcin, to w dodatku mieszkała przy nim matka - Marianna, ur. ok. 1819 r. To zgadzałoby się z wcześniejszymi ustaleniami, ponieważ odnaleziony Marceli był synem Tomasza i Marianny Dąbrowskich, jednak ten wpis wciąż stanowił zbyt mało, aby uznać te osoby za tożsame. Sprawdzam więc kolejny spis - tym razem z 1881, kiedy urodzić miał się Władysław. Zaczynam od par. Koniuchy, bo to tam mieszkali 2 lata później i to był dobry trop, ponieważ rodzina mieszkała w Wólce Szelwowskiej:

Marcin Dąbrowski, lat 22
żona Apolonia z Tomaszewskich, lat 20
córka Teresa, 1/2 roku
matka Marcina - Marianna, lat 60

      Prapradziadek dalej jest Marcinem, mieszka z 60-letnią matką (ur. ok. 1821), żoną i córką Teresą. Mija się to nieco z dotychczasowymi ustaleniami (tak jak w spisie z 1881), ponieważ brakuje Władysława, który urodzić miał się w 1881 r., natomiast Teresa zapisana jest jako półroczne dziecko, a miała przyjść na świat w 1883 r. Mimo wszystko, nie są to dla mnie zadziwiające różnice, ponieważ z analizy większej ilości spisów spowiadalnych wynika, że często pomijano niektórych członków rodziny, a także mylono ich wiek. Kolejny wytypowany rocznik do przejrzenia to 1878. Był to czas, kiedy prapradziadkowie prawdopodobnie byli jeszcze stanu wolnego i faktycznie w zapisach dot. par. Koniuchy pojawiają się Dąbrowscy i Tomaszewscy, ale brakuje Apolonii:

#5 Marianna Dąbrowska, wdowa, lat 50
syn Marcin, lat 16

#6 Józefa Tomaszewska, wdowa, lat 52
syn Walery, lat 25

     Marcinowi tym razem zaniżono wiek, bo faktycznie był o 3 lata starszy. W tym samym czasie w par. Łokacze pojawia się 19-letnia Apolonia Tomaszewska (tym razem wiek zawyżony), mieszkająca w domu Piotra Malinowskiego i jego żony Antoniny. Kolejny spis był z 1868 r. i pojawia się tam rodzina Tomaszewskich mieszkająca w Wólce Szelwowskiej:

Jan Tomaszewski, lat 58
żona Józefa z Bohemskich, lat 45
syn Walenty, lat 17
córka Wiktoria, lat 14
córka Pelagia, lat 8

      Kolejny spis obejmował rok 1864 r. i rodziny Dąbrowskich oraz Tomaszewskich sąsiadowały ze sobą w Wólce Szelwowskiej - pierwsi pod numerem 3, a drudzy pod numerem 4:

Tomasz Dąbrowski, lat 41
żona Marianna z Bohemskich, lat 36
syn Jan, lat 21
żona jego (syna) Antonina z Majchrowiczów, lat 26
syn Tomasza Marcin, lat 26
syna (?), rok 1

Jan Tomaszewski, lat 53
żona Józefa z Bohemskich, lat 40
ich synowie Józef, lat 21
Walery, lat 13
ich zięć Jan Lisowski, lat 22
żona jego Barbara, lat 19
córki Tomaszewskich Wiktoria, lat 10
Pelagia, lat 4

   Co ciekawe, pierwszym spisem, kiedy powinni pojawić się oboje (Marceli/Marcin i Apolonia/Pelagia) był 1862 r., ponieważ Marceli przyszedł na świat w 1859 r., a Pelagia dwa lata później. Niestety w spisie z tego roku pominięto jedno i drugie, ale rodziny mieszkały w Wólce Szelwowskiej.
   
       Dzięki powyższym znaleziskom udało mi się odnaleźć kolejne pokolenia przodków - Tomasz Dąbrowski i Marianna Bohemska pobrali się w 1844 r. w parafii Skurcze, natomiast Jan Tomaszewski i Józefa Bohemska wzięli ślub pięć lat wcześniej w Koniuchach, tym samym z metryk ślubu poznałem dane rodziców całej czwórki, a moich 4xpradziadków, dzięki czemu wywód moich przodków jest kompletny do tego pokolenia włącznie - znam dane wszystkich możliwych do odnalezienia 4xpradziadków. Prawdopodobnie nigdy nie uda mi się ustalić danych wszystkich przodków z pokolenia wyżej, ponieważ w większości są to już osoby żyjące w XVIII wieku, a w wielu miejscach nie ma dokumentów źródłowych z tych lat.

Budynek Państwowego Archiwum Obwodu Wołyńskiego w Łucku

      Wyjazd na przełomie kwietnia i maja br. uważam za jeden z dotychczas najowocniejszych - muszę przyznać, że przerósł bardzo moje oczekiwania, których nie stawiałem na wysokim poziomie, aby nie zawieść się za bardzo w przypadku braku danych o moich krewnych. Nie spodziewałem się nawet, że jeszcze w Polsce poznam datę urodzenia prababci i datę oraz miejsce ślubu z pradziadkiem. Cuda się jednak zdarzają - trzeba tylko jechać po nie w odpowiednie miejsce!

      W moich poszukiwaniach ciągle coś się dzieje i nie ma miesiąca bez nowych odkryć. W połowie tego miesiąca wybieram się na kilkudniowy urlop, a przy okazji planuję odwiedzić siostrę mojego dziadka (ostatnią z czterech, której nie poznałem jeszcze osobiście) mieszkającą niedaleko Zakopanego, gdzie przeniosła się po śmierci męża - wcześniej mieszkała na Podkarpaciu i gdyby wciąż tam mieszkała, to zapewne już dawno byłbym po spotkaniu z nią :)  Wrzesień po raz kolejny jest miesiącem Ogólnopolskiej Konferencji Genealogicznej w Brzegu - tym razem odbywa się w dniach 20-22 września 2019 r. Serdecznie zapraszam w imieniu swoim oraz organizatorów. Konferencja jest wspaniałym wydarzeniem, gdzie spotyka się wielu pasjonatów genealogii wymienia doświadczeniami. Tydzień wcześniej ponownie wybieram się za wschodnią granicę - tym razem do Kijowa, gdzie tradycyjnie czeka mnie wizyta w archiwum, a także pierwsze zwiedzanie stolicy Ukrainy :)

sobota, 17 lutego 2018

Skąd biorą się przekłamania w dokumentach?

     Prawdopodobnie każdy genealog na swojej drodze spotyka problemy związane z nieścisłościami, które zapisano w interesujących nas dokumentach. Powodów może być wiele - od nieprecyzyjnych danych przekazanych przez zgłaszających po przekłamania zapisane ręką skryby. 

     Najczęściej problemów dostarczają nam metryki zgonów, gdzie zawyżany jest wiek, czy podawane są błędne lub mało konkretne informacje, np. względem danych rodziców, czy miejsca urodzenia osoby zmarłej. Osobiście z takimi przypadkami spotykam się bardzo często - przy okazji własnych poszukiwań, dla znajomych, czy podczas indeksacji i innych. 

     Około 9-10 lat temu, kiedy zapytałem moją Babcię m.in. o Jej mamę, a moją prababcię, uzyskałem konkretne dane - tj. datę urodzenia (1 listopada 1896 r.), miejsce urodzenia (Borki) oraz dane rodziców (Paweł i Antonina z Kuźnickich Kubiakowie). Minęło trochę czasu i nabrałem pewności, że chodzi o wieś Borki Prusinowskie (obecnie w gm. Szadek). Do 1921 r. wieś ta należała do parafii w Szadku, a następnie do parafii w Zygrach. Poczyniłem kroki do uzyskania kopii aktu chrztu prababci. Na szczęście nie było z tym problemu, ponieważ księga z szadkowskiej parafii obejmująca rok 1896 zachowała się w dobrym stanie i obecnie przechowywana jest w Archiwum Państwowym w Łodzi. 

Fragment aktu chrztu prababci Anny Kubiak [źródło: AP Łódź]

    Prababcia pierwszy raz za mąż wyszła początkiem 1920 r. w Szadku. Jej mężem został Józef Zając, daleki krewny - wujek, który był starszy zaledwie o rok (jej prababcia i jego dziadek byli rodzeństwem). W sierpniu tego samego roku na świat przyszedł pierwszy syn tej pary, który jako pierworodny otrzymał imię po ojcu. W 1922 r. urodził się kolejny syn i po dwóch latach jeszcze jeden. Niestety Józef Zając zmarł nagle we wrześniu 1925 r., miesiąc po 30. urodzinach. Rodzina w tym czasie mieszkała w Czarnym Lesie. Nie mam niestety pewności, gdzie dokładnie prababcia mieszkała od śmierci pierwszego męża do ponownego zamążpójścia, a wszystko przez pojawiające się w dokumentach rozbieżności. Księgi ludności stałej wskazują na ciągłość zamieszkania do 1934 r. w Czarnym Lesie, natomiast wg aktu małżeństwa w chwili zawarcia związku małżeńskiego z Marcinem Rożniatą (1931 r.) mieszkać miała w Borkach Prusinowskich.

Fragment aktu małżeństwa pradziadków - Marcina Rożniaty i Anny z Kubiaków Zającowej [źródło: USC Zadzim]


     Pradziadkowie pobrali się na początku listopada 1931 r. w Zygrach. Według aktu małżeństwa prababcia miała urodzić się w Starostwie (parafia Szadek) w 1901 r. (30 lat w 1931 r.), natomiast w chwili ślubu mieszkać miała w Borkach Prusinowskich. Znając wcześniejsze fakty z życia prababci oraz mając dokumenty to potwierdzające jestem w stanie bez wątpienia napisać, że w w/w akcie małżeństwa są na pewno dwie nieprawdziwe informacje (wiek i miejsce urodzenia panny młodej). Niestety prawdopodobnie nie dowiem się, jaka była przyczyna tej sytuacji. Na pewno nie była to chęć odmłodzenia się przez prababcię, ponieważ przed i po zawarciu drugiego związku małżeńskiego w dalszym ciągu w księgach ludności stałej wpisana była jej prawdziwa data urodzenia. Najbardziej zastanawia mnie tutaj miejsce urodzenia - Starostwo. W obrębie parafii Szadek pojawia się taka miejscowość (zapisywana również jako Starostwo Szadek), jednak nie znalazłem żadnych rodzinnych powiązań z tą miejscowością.

Fragment księgi ludności stałej wsi Popów (gm. Namysłów) [źródło: AP Płock Oddział Łęczyca]


     Kwestia nieścisłości w akcie ślubu pradziadków mogłaby się tutaj zakończyć, jednak sprawa ma swoje dalsze konsekwencje. Pradziadkowie po ślubie mieszkali w kolonii Popów. Niestety nie wiem, czy stało się to zaraz po zawarciu związku małżeńskiego, czy trochę później - logika wskazywałaby na to pierwsze, jednak wg ksiąg ludności stałej miało być inaczej. Na pewno mieszkali tam razem w 1934 r. aż do 1945  r., kiedy pradziadek zmarł wskutek pobicia przez Niemców. Prababcia wraz z synami z pierwszego małżeństwa i córką z drugiego wyjechała jesienią 1945 r. na Ziemie Odzyskane, a dokładniej do Zieleniewa (obecnie gmina Bierzwnik). Tam też zaczęły na świat przychodzić wnuki prababci Anny. Po zamążpójściu jedynej córki, zamieszkała przy niej. Anna z Kubiaków 1 voto Zając II voto Rożniata zmarła 12 grrudnia 1974 r. w Malczewie. W Urzędzie Stanu Cywilnego w Bierzwniku zgon zgłosił zięć Józef Młodawski (mój Dziadek). W akcie jako data (rok) urodzenia pojawia się 1901, a jako miejsce wpisano Starostwo. Dane te zgadzają się w 100% z tymi, które 43 lata wcześniej pojawiły się w akcie małżeństwa. Czy w związku z tym, że prababcia nie miała dowodu osobistego, używała wypisu aktu małżeństwa jako "dokumentu tożsamości" ? To by pasowało do powielenia danych z niego w akcie zgonu...


Fragment aktu zgonu prababci Anny z Kubiaków I voto Zając II voto Rożniata [źródło: USC Bierzwnik]




   Na dniach postaram się udostępnić post związany z zeszłotygodniową wizytą w AP Poznań oraz znaleziskami z tego dnia, które pozwoliły mi zamknąć pewien etap poszukiwań.

niedziela, 18 czerwca 2017

W poszukiwaniu 3xpradziadka Andrzeja Gmiterka

     Jeden z moich ostatnich postów poświęcony był przypadającej na ubiegły rok 70. rocznicy ślubu moich dziadków ojczystych. Już wtedy miałem sporo do nadrobienia w pisaniu na blogu. Od tego czasu minął prawie rok, a ja jestem po wielu wyjazdach, które zaowocowały różnymi odkryciami w linii każdego z moich dziadków. Można powiedzieć, że post poświęcony brylantowemu jubileuszowi Adama i Ireny Maryniczów, przyniósł mi szczęście, ponieważ kilkanaście dni po publikacji wpisu, pojechałem w miejsce bliskie mojemu sercu, czyli na Podkarpacie. W Narolu (za trzecim podejściem) udało mi się zastać w domu dziadkową siostrę - Bronisławę, natomiast w pobliskim Płazowie, 84-letnią Reginę. Oba spotkania były bardzo emocjonujące i przyniosły wiele nowych informacji o rodzinie. Ciocię Reginę i Dziadka dzieliło "tylko" 8 lat, więc spędzali oni razem sporo czasu. Nawet w dorosłym życiu, kiedy dzieliły ich setki kilometrów, utrzymywali kontakt, który z czasem niestety osłabł. Na początku lat 50., Ciocia przyjechała do Dziadków na Pomorze i był to czas, kiedy na świecie pojawił się mój stryj Stanisław. Niestety zmarł on mając zaledwie 4 miesiące i stało się to na rękach właśnie tejże Cioci... Spotkania z krewnymi na Podkarpaciu zaowocowały również w masę nowych fotografii, w tym jedną szczególną - ślubne zdjęcie Dziadków, o którym nikt z potomków nie miał pojęcia - najpewniej wszystkie fotografii "rozeszły się" po rodzinie, a Dziadkowie zostawili sobie monidło namalowane na podstawie ślubnej fotografii, które wisi na ścianie u mnie w domu. 

     Oprócz wyżej wspomnianej wizyty na Podkarpaciu, pod kątem genealogii w ciągu ostatniego roku byłem również na Kielecczyźnie oraz dwa razy na Ziemi Łódzkiej, a przeszło pół roku temu niespełna trzy dni spędziłem w Brzegu na III Ogólnopolskiej Konferencji Genealogicznej, natomiast 19-20 listopada to był czas spędzony głównie w Gnieźnie i Kórniku na uroczystych obchodach X-lecia Wielkopolskiego Towarzystwa Genealogicznego, a w pierwszej połowie grudnia miałem okazję odwiedzić Praszkę i być uczestnikiem III Praszkowskich Spotkań z Rodziną. Obecny rok pod kątem wyjazdów dopiero się tak naprawdę rozpoczyna. W kwietniu wraz z Anią Bartnicką spędziłem tydzień na Ukrainie, zwiedzając liczne miejscowości związane z Polską i nie tylko. W tym miesiącu wezmę udział w obchodach 25-lecia Śląskiego Towarzystwa Genealogicznego, natomiast w lipcu i sierpniu mam już zaplanowany urlop, a wraz z nim - wyjazdy śladami przodków...
   

     Wracając jednak do głównego tematu tej notki, chciałbym opisać jedną z moich większych zagwozdek genealogicznych ostatniego czasu. Nazwisko Gmiterek jest mi znane chyba od zawsze i chociaż nie poznałem mojego Dziadka Adama Marynicza, to panieńskie nazwisko jego Mamy, a mojej prababci, słyszałem co jakiś czas przy okazji opowiadań i wspomnień dot. tej części rodziny. Wiedziałem też, że prababcia miała na imię Rozalia i zmarła, kiedy Dziadek był bardzo małym dzieckiem. Niestety ze względu na brak kontaktu i znaczną odległość, nikt z krewnych nie mógł mi nic powiedzieć na temat tej rodziny.

Wycinek z metryki chrztu Adama Marynicza
      Na podstawie metryki chrztu Dziadka Adama ustaliłem, że jego dziadkami byli Andrzej Marynicz i Maria Marek oraz Tomasz Gmiterek i Zofia Borkowska. Następne pokolenia w miarę szybko pojawiły się w moim drzewie genealogicznym i tym sposobem w pierwszych latach moich poszukiwań wiedziałem, że prababcia Rozalia z Gmiterków Maryniczowa była córką Tomasza (1873-1945), wnuczką Andrzeja (1844-?), prawnuczką Jana (1789-1852) i praprawnuczką Jakuba (1765-1822). Co ciekawe, prababcią Rozalii, a żoną w/w Jana Gmiterka była Wiktoria Marynicz, córka Marcina oraz najprawdopodobniej wnuczka Szymona (1734-1812) - mojego 5xpradziadka w linii Maryniczów. Rodzina Gmiterek od wielu pokoleń mieszka w Narolu-Wsi (na pewno od czasów, kiedy sięgają księgi metrykalne, aż do dnia dzisiejszego). Oczywiście przez lata Gmiterkowie wżeniali się w okoliczne wsie i parafie, co nikogo dziwić nie powinno. Znam dzienne daty zgonów moich przodków Gmiterków z wyjątkiem Andrzeja, który najprawdopodobniej wyłamał się z rodzinnej tradycji i zmarł w miejscu innym, niż Narol-Wieś, ale zacznę od początku...

Akt chrztu Andrzeja Gmiterka - parafia Narol, 1844 r.
     Mój 3xpradziadek Andrzej Gmiterek na świat przyszedł 24 listopada 1844 r. w Narolu-Wsi jako drugie wspólne dziecko Jana i Wiktorii z Maryniczów małżonków Gmiterków. Para miała jeszcze starszego syna Wawrzyńca (1843-1915) oraz młodsze dzieci: Marcina (1847-1848), Józefę (1849-1849) oraz Marię (1850-?), której mężem był Andrzej Pleskacz. Dodatkowo oboje małżonkowie mieli dzieci z innych małżeństw - Jan z poprzedniego, natomiast Wiktoria z następnego (została wdową mając zaledwie 33 lata). 
     Andrzej Gmiterek początkowo wychowywał się przy rodzicach i rodzeństwie w Narolu-Wsi. Kiedy Andrzej ma 7 lat, umiera jego 63-letni ojciec. Matka z ponownym zamążpójściem czeka kilka lat - najpewniej miało to miejsce w 1857 r. w Narolu. To jedyny brakujący rocznik w okresie, kiedy 4xprababcia Wiktoria powinna wyjść za Michała Malca. W pozostałych rocznikach aktu nie ma.
     Wiktoria z Maryniczów I voto Janowa Gmiterkowa II voto Michałowa Malcowa urodziła drugiemu mężowi jeszcze trójkę potomstwa. Pierwsze - córka Antonina - na świat przyszło w połowie 1858 r. Pół roku później Wiktoria skończyła 40 lat. Córkę Katarzynę urodziła dwa lata później. Ostatni był syn Michał, ur. i zm. 1865 r.
     Andrzej Gmiterek daleko swojej żony szukać nie musiał - znalazł ją w swojej rodzinnej miejscowości. Młodszą o 11 lat Katarzynę Kuśmirczak poślubił 6 lutego 1872 r. w kościele w Narolu. Z niewiadomych przyczyn w akcie małżeństwa wiek pana młodego podano jako 24, a w rzeczywistości miał on 27 lat, a rocznikowo 28 (wiek panny młodej podano wg rocznika, a nie ukończonych lat).
Akt małżeństwa Andrzeja Gmiterka i Katarzyny Kuśmirczak - parafia Narol, 1872 r.
      Pierwszym dzieckiem Andrzeja i Katarzyny Gmiterek był syn Tomasz (1873-1945), który urodził się blisko dwa lata po ślubie. Kolejne dzieci to kolejno: Wojciech (1878-1883), Wawrzyniec (1879-1947), Józef (1882-1882), Jan (1883-1948), Stanisław (1885-1885), Michał (1886-1942), Maria (1888-?), Władysław (1889-1893), Anna (1892-1893), Kazimierz (1894-1896), Stefania (1895-1896) i Jan (1897-1897). Razem było ich trzynaścioro, chociaż 5-letnia różnica między pierwszym, a drugim dzieckiem daje do myślenia i kto wie, czy w tym czasie Katarzyna nie była w ciąży. Z tak licznego potomstwa Andrzeja i Katarzyny, ośmioro z nich zmarło w niemowlęctwie lub dzieciństwie, czterech synów dożyło dorosłości i tylko losy jednej córki - Marii - nie są znane.

     Dziećmi Andrzeja i Katarzyny, które założyły własne rodziny byli kolejno:
- Tomasz, ożeniony z Zofią Borkowską w 1899 r.,
- Wawrzyniec, ożeniony z Wiktorią Czorny w 1904 r.,
- Jan, ożeniony z Wiktorią Gmiterek w 1908 r.,
- Michał, ożeniony z Katarzyną Komadowską w 1912 r.

Wycinek z aktu małżeństwa Michała Gmiterka
     Katarzyna z Kuśmirczaków Gmiterkowa miała możliwość być tylko na weselu jednego z synów (Tomasza), ponieważ zmarła 24 lutego 1901 r. w wieku 45 lat, 11 dni po pierwszych urodzinach swojej wnuczki Rozalii (jedynej, którą dane jej było poznać). Na ślubach pozostałych synów niestety wśród gości zabrakło ich mamy. Jako ostatni z rodzeństwa ślub wziął Michał, urodzony w 1886 r. Z Katarzyną Komadowską ożenił się 12 listopada 1912 r. w Narolu. Ich akt małżeństwa jest ostatnim dokumentem, który wspomina Andrzeja Gmiterka jako osobę żyjącą (przy matce zapisano "p[ost]d[efunctum]"). Nic nie wskazywało jakoby Andrzej miał umrzeć w miejscu innym, niż Narol Wieś, jednak do roku 1946 włącznie nie odnaleziono jego aktu zgonu (w tym roku miałby 102 lata). Poszukiwania w okolicy również nie dały pożądanego efektu. Martwiące są niektóre braki w księgach metrykalnych okolicznych parafii. Pod uwagę brałem chyba już wszystkie możliwości, m.in. emigrację za Ocean, czy wżenienie się do innej parafii. Mam jednak nadzieję, że jeszcze uda mi się poznać datę i okoliczności śmierci mojego praprapradziadka - Andrzeja Gmiterka.

środa, 5 kwietnia 2017

Kwestia ojcostwa w aktach metrykalnych

     Maksymalnie dwa tygodnie temu zacząłem dodawać do drzewa nowo odnalezionych krewnych - potomków Marianny z Rożniatów Fraszczykowej (1790-1859), starszej siostry mojego 3xpradziadka Piotra Rożniaty. Marianna i Jan Fraszczykowie pobrali się w 1807 r. w Starym Waliszewie i tam ochrzczili jedenaścioro swoich dzieci: Rocha (1808), Józefa (1810), Piotra (1812), Marcina (1813), Annę (1815), Wojciecha (1818), Szczepana (1819), Pawła (1823), Antoniego (1825), Franciszkę (1827) oraz Walentego (1829). Dwa lata po narodzinach najmłodszego z dzieci, w wieku 50 lat umiera głowa rodziny, natomiast 12 maja 1833 r. Marianna ponownie wychodzi za mąż, jej drugim mężem był Andrzej Niewiadomy. Przeżyli razem 20 lat - Andrzej zmarł 6 dni po tej okrągłej rocznicy, para nie miała wspólnych dzieci.
Akt chrztu Pawła Fraszczyka
     Jednym z głównych bohaterów tej notki jest Paweł Fraszczyk, urodzony 14 czerwca 1823 r. we wsi Gawronki. W wieku 19 lat ożenił się z 23-letnią wdową, Franciszką z Marczewskich Krzeszewską. Ślub miał miejsce 15 stycznia 1843 r. w Starym Waliszewie. W tym samym kościele Paweł był trzy dni wcześniej, zgłaszając narodziny swojej córki Łucji, którą urodzić miała jego małżonka, Franciszka z Marczewskich. Co ciekawe, Paweł zapisany został jako 50-letni gospodarz, a w rzeczywistości nie skończył nawet 20. Początkowo nie zwracałem uwagi na daty dzienne, a zapisywałem tylko rok i nr aktu, aby później to uzupełnić... Cóż, rodzenie dzieci w tym samym roku, w którym wzięło się ślub, nie jest niczym wyjątkowym. Często to właśnie ciąża bywała powodem zawarcia małżeństwa lub po prostu para pobierała się na początku roku i bardzo szybko zabrała się do powiększania rodziny, czego efektem były narodziny pod koniec tego samego roku.
Akt małżeństwa Pawła Fraszczyka i Franciszki z Marczewskich Krzeszewskiej
     Paweł i Franciszka mieli jeszcze dwójkę dzieci - Walentego (ur. 1845) oraz Katarzynę (ur. 1847), jednak oboje zmarli w 1847 r. - Walenty w styczniu, Katarzyna w grudniu. Katarzyna zmarła już jako półsierota - Paweł zmarł 18 dni przed nią w wieku 24 lat, zostawiając żonę Franciszkę z dwójką małych dzieci. Z trójki potomstwa Pawła, dorosłości dożyła jedynie najstarsza Łucja, która w 1864 r. w Głownie poślubiła Macieja Sadowskiego.
Akt chrztu Łucji "Fraszczyk"
     Maciej i Łucja Sadowscy po ślubie zamieszkali we wsi Paleniec (par. Głowno). To tam na świat przyszło pierwsze dziecko tej pary - Jędrzej (ur. 1865). W akcie chrztu nazwisko matki zapisano jako Krawczyk. Pomyślałem wówczas, że pomyłka na linii Krawczyk-Fraszczyk jest jeszcze dopuszczalna, bo np. ksiądz źle usłyszał, czy zgłaszający źle wypowiedzieli. Kolejne dziecko, które ochrzczone zostało w Głownie, to syn Jan (ur. 1873). W akcie podano jedynie dane matki, zapisano ją jako Łucja z Fraszczyków Sadowska. Ani słowa nie napisano o ojcu dziecka - czy był to syn Macieja? Tego już najprawdopodobniej się nie dowiemy. Kolejne dziecko - Józef (ur. 1877) urodziło się we wsi Borówka i w akcie zapisano ojca i matkę, więc rodzina w komplecie 😉 Jednak tego aktu na początku nie byłem w 100% pewien. Imiona rodziców się zgadzają, nazwisko ojca również, jednak matkę zapisano jako z domu Krzeszewską. Niby inne nazwisko, ale przecież już pojawiło się w historii tej rodziny - takie nazwisko nosiła matka Łucji od ślubu z pierwszym mężem do momentu wyjścia za mąż ponownie za Pawła Fraszczyka. Dlaczego po tylu latach Łucja ma inne nazwisko panieńskie? Podczas poszukiwań już nie raz trafiłem na przypadek, kiedy w akcie chrztu jako nazwisko panieńskie matki, podano panieńskie babci macierzystej (chociażby w akcie chrztu brata mojego Dziadka). W 1878 i 1880 Łucja ponownie zostaje matką i w dalszym ciągu zapisywana jest jako... Krzeszewska! Coś musiało być na rzeczy, skoro już świadomie podaje się za domo Krzeszewską, a nie domo Fraszczykówną.
Akt zgonu Łucji Sadowskiej
     Łucja Sadowska umiera w 1891 r. w wieku 48 lat. W akcie zgonu podano, że urodziła się w Ziewanicach i była córką Augustyna i Franciszki z Krzeszewskich małżonków Sadowskich. Pozostawiła po sobie męża Macieja. Błędnie podano, że jej rodzice byli małżonkami Sadowskimi, jednak znowu pojawia się nazwisko Krzeszewska (w tym akcie akurat jako panieńskie matki Łucji).

     Aby dowiedzieć się prawdy o Łucji, należy wrócić do aktu małżeństwa jej metrykalnych (ze chrztu i ślubu) rodziców - Pawła Fraszczyka i Franciszki z Marczewskich Krzeszewskich. Pobrali się oni 15 stycznia 1843 r., czyli 12 dni po przyjściu Łucji na świat. W akcie chrztu skłamano więc, że była ślubnym dzieckiem, bo nie dość, że urodziła się przed ślubem Pawła z Franciszką, to nawet chrzest odbył się 3 dni przed zawarciem przez nich małżeństwa - ksiądz musiał więc wiedzieć o tym fakcie. Jednak nie to jest kluczowe w tej historii. W akcie małżeństwa Pawła i Franciszki zapisano, że panna młoda jest wdową od 2 kwietnia roku zeszłego, tj. 1842, jednak wg metryki z księgi waliszewskiej parafii wynika, że Augustyn Krzeszewski zmarł 16 dni później - 18 kwietnia 1842 r. w Ziewanicach. 40 tygodni od dnia śmierci Augustyna minęło 23 stycznia 1843 r., więc Łucja na świat przyszła 37 tygodni po jego śmierci. Wynika z tego (i innych przesłanek), że Łucja była córką Augustyna i Francszki. Ciekawe tylko, dlaczego Paweł zgłosił je jako swoje ? Przecież zdarzało się zgłaszać dzieci, które urodziły się po śmierci swego ojca, tzw. pogrobowce i nie było to niczym dziwnym. Łucja już sporo po śmierci Pawła używała jego nazwiska, aż w końcu nastąpił moment, kiedy jawnie stała się Łucją z Krzeszewskich...

środa, 22 marca 2017

Podsumowanie 2016 roku pod kątem genealogii

     Kolejny rok za nami. Czas płynie stanowczo za szybko. Dopiero co trwał 2016 r., czekało się na kolejne wydarzenia (genealogiczne i nie tylko), a tu nadszedł kolejny rok, a nawet już jego trzeci miesiąc. Ostatnio wolny czas częściej pożytkuję na poszukiwania, niż pisanie, a szkoda, bo nagromadziła mi się masa informacji, o których wypadałoby napisać...
     
     Rok 2016 stanowczo był rokiem wyjazdów i spotkań genealogicznym. W każdym miesiącu udało mi się znaleźć czas na genealogię, czasem mniej, czasem więcej, ale zawsze coś. Poprzedni rok chciałbym podsumować w nieco inny sposób niż robiłem to dotychczas. Większość wydarzeń (wyjazdów) związanych z genealogią, dokumentowałem poprzez fotografie i umieszczanie ich na Facebooku (ewentualnie będąc oznaczanym na zdjęciach innych osób). Oczywiście nie wszystkie ważne momenty udało się udokumentować, ale nie zawsze była możliwość.

26 stycznia 2016 r. - wizyta w Archiwum Archidiecezjalnym w Gnieźnie




     Wizyta planowana od kilku lat, w końcu doszła do skutku. W Archiwum Archidiecezjalnym w Gnieźnie znajdują się interesujące mnie księgi metrykalne m.in. z parafii Września, Gozdowo i Kaczanowo. Przy okazji tej wizyty skupiłem się głównie na księgach gozdowskiej parafii, gdzie swoje gniazdo rodowe ma rodzina Miczugów. Co prawda nie udało mi się odnaleźć aktu małżeństwa 6xpradziadków, Antoniego Miczugi i Agaty Józefowny, którzy pobrali się ok. 1787 r., natomiast znalazłem akt chrztu w/w 6xpradziadka, akt małżeństwa jego rodziców, czyli moich 7xpradziadków (Szymon Miczuga i Agata N.) oraz metryki ich zgonów, a także akt zejścia 8xpradziadka - Kazimierza Miczugi oraz wiele innych nieco mniej ważnych dokumentów dot. linii bocznych. 
     Będąc wówczas w Gnieźnie, nie wiedziałem, że niecałe 10 miesięcy później zawitam tam ponownie, o czym będzie w dalszej części postu...

5 marca 2016 r. - XIII urodziny GenPol-u


     Początkiem marca - tradycyjnie - w Warszawie odbyło się kolejne spotkanie genealogów. Jak zwykle spotkanie było poprzedzone oczekiwaniem w pobliskiej kawiarni Costa Coffee, gdzie licznie zbierali się głównie genealodzy przybywający z odległych zakątków Polski. Świętowanie urodzin GenPolu po raz kolejny miało miejsce w budynku PAST-y, gdzie po kilku przemowach, poznaliśmy kolejnego z rzędu Genealoga Roku, którym słusznie wybrany został Staszek Pieniążek. Następnie większość uczestników przeniosła się do znajdującej się niedaleko baru "Tramwaj Warszawski", gdzie można było oddać się wielogodzinnym rozmowom :-)

4 kwietnia 2016 r. - zdany egzamin praktyczny na prawo jazdy

     Samo zdanie egzaminu nie ma żadnego związku z genealogią, jednak dało mi to pewnego rodzaju swobodę i niezależność, która szybko zaczęła procentować również i w sprawach genealogicznych. Odtąd planowanie większości wyjazdów ma inny charakter i nie muszę się martwić, że danego dnia nie ma żadnego połączenia do interesującej mnie miejscowości, szczególnie jeśli chodzi o wioski. 

7-14 maja 2016 r. - Słowacja, Węgry, Rumunia, Mołdawia, Ukraina

     Po raz drugi miałem możliwość wyjazdu z Anią Bartnicką na tereny jeszcze mi nieznane, ale często mające ogromne związki z dawną Polską i nie tylko. Przez ten tydzień udało nam się zobaczyć naprawdę wiele miejsc. Niesamowitym jest dla mnie poznawanie innych narodowości - ich kultur, religii, zwyczajów, czy tradycji. Będąc w nowym dla nas miejscu, różniącym się znacznie od tego, w którym przebywamy na co dzień, warto spróbować lokalnych potraw, czy napojów - czasem mogą być nawet dla nas inspiracją, którą wprowadzimy w swoje życie. 

Węgierska wiejska chata z 1884 r. 
Już po mszy...


W którą stronę skręcić na rondzie? ;)
Zapierające dech w piersiach widoki

Jeden z najstarszych monastyrów w Rumunii




W Rumunii często można spotkać kozy ;)  
Czaplę trochę rzadziej

Zamek w Soroce nad Dniestrem, niestety tego dnia zamknięty :(

Dniestr 
Nad Dniestrem, czyli na pograniczu mołdawsko-ukraińskim



Dniestr w m. Țipova

Mający pochodzić z XII w. monastyr w skale w m. Țipova. Wg legend - miejsce ślubu Stefana Wielkiego

Zamek w Chocimiu - od 10 lat uznawany za jeden z siedmiu cudów Ukrainy

Twierdza w Kamieńcu Podolskim

Dawny kościół Trynitarzy w Kamieńcu Podolskim

 Stare kamienice na Rynku w Kamieńcu Podolskim

Kościół pw. Jasnogórskiej Matki Kościoła w Satanowie, tabliczka przed wejściem w dwóch językach: polskim i ukraińskim 
Kościół w Satanowie



Przykościelny cmentarz w Satanowie

Prawdopodobnie jeden z najstarszych kamieni nagrobnych na cmentarzu w Satanowie, na którym wzmiankowane są dzieci małżonków Wiśniowskich - Macieja (zm. 9 listopada 1819[2?])  i Kunegundy (zd. 21 stycznia 1821)

Macewy na satanowskim kirkucie


Sławuta - to tu najprawdopodobniej tutaj pradziadek Witold Sadzewicz został zabity...
Łuck - to tutaj na świat przyszła Babcia Irena z Sadzewiczów Maryniczowa [1929-2007] - to już końcówka podróży



8 czerwca - w "Głosie Międzyrzecza i Skwierzyny" ukazuje się artykuł o mnie i o genealogii

Co prawda nie jest to mój debiut w prasie, jednak bardzo cieszy, kiedy w gazecie (czy innych mediach) ukazuje się materiał o pasji, która jest sporą częścią życia, bo trwa prawie jego połowę. Jest to okrojona część tego, co powiedziałem, miejscami trochę niezbyt dobrze poucinane, np. fragment dot. podróży śladami przodków (wątek dot. Borków tyczył się też innej historii). Mimo wszystko, bardzo przyjemnie było mi czytać te słowa na łamach w/w tygodnika :-)

Artykuł w "Głosie Międzyrzecza i Skwierzyny"
Około 3 tygodni później tekst ten (jednak nieco zmodyfikowany) pojawił się również w "Gazecie Lubuskiej", o czym dowiedziałem się po czasie. 

Artykuł w "Gazecie Lubuskiej"
11 czerwca - wyjazd do Świdwina i Połczyna-Zdroju

Kościół w Świdwinie
Od dłuższego czasu planowałem wyjazd do miejscowości, z którymi to związani byli moi Dziadkowie w pierwszych latach po II Wojnie Światowej. W końcu nadarzyła się okazja, więc spontanicznie wsiadłem w samochód (w końcu to ja mogłem usiąść za kierownicą!) i pojechałem na północ Polski. W planach było zobaczenie tych miejsc oraz zdobycie kopii wpisów w księgach metrykalnych. Pierwszym przystankiem był Świdwin (w historii Dziadków wyjazd ten był achronologiczny, jednak wg poprawnej kolejności byłby on dla mnie nieco "na około"). To właśnie tam ochrzcili trójkę swoich dzieci w latach 1948, 1951 i 1952. To również tam pochowali swoich dwóch synów. Kiedy dotarłem na miejsce, akurat w kościele dobiegała końca msza. Czekałem chwilę na zewnątrz, po czym zauważyłem, że ludzie z kościoła już wyszli, a księdza jak nie było, tak nie ma, więc wszedłem do środka i okazało się, że młodzież przygotowująca się do bierzmowania, odbierała podpisy za uczestnictwo we mszy. Kiedy wszyscy się rozeszli, podszedłem do Księdza i zapytałem o księgi i możliwość sfotografowania wpisów dot. moich krewnych. Mniej więcej w tym samym czasie pojawiło się małżeństwo, prawdopodobnie z Niemiec, z czego Pan był potomkiem lokalnych ewangelików z dziada pradziada i pomogłem nieco przy rozmowie, niestety interesujących go (dawnych) ksiąg metrykalnych na parafii nie ma. Po krótkiej rozmowie, przeszliśmy do kancelarii parafialnej, umiejscowionej w budynku obok kościoła i tam mogłem sfotografować interesujące mnie wpisy metrykalne. 
Kościół w Połczynie-Zdroju
Po bardzo szybkim zwiedzeniu Świdwina (głównie rynek i okolice kościoła), udałem się w stronę Połczyna-Zdroju, ponieważ wiedziałem, że na cmentarzu w Świdwinie groby stryjów nie zachowały się. Po drodze zatrzymałem się w miejscowości Redło, gdzie przez przeszło 40 lat (do śmierci w 1988 r.) mieszkała siostra mojej Babci. Tam na cmentarzu szukałem grobów krewnych, które na szczęście odnaleźć się udało (cmentarz jest niewielki - wiejski). Do Połczyna-Zdroju jechałem ze względu na to, że właśnie tam w 1946 r. pobrali się moi Dziadkowie, o czym wspominałem w poprzednim poście dot. ich 70. rocznicy małżeństwa. Kościół na szczęście był otwarty, jednak był całkowicie pusty. Po zrobieniu zdjęć, zostawieniu ofiary za zmarłych krewnych, zacząłem poszukiwania kancelarii. Jeżeli dobrze pamiętam, to jej adres był na drzwiach lub na ścianie kościoła. Okazało się to być miejscem dość odległym i niekoniecznie łatwym do odnalezienia (brak informacji, że to kancelaria, a z wyglądu jest to zwykły dom). Po drodze zatrzymałem się na cmentarzu, gdzie zleciało mi ok. 2 godzin na szukaniu grobu, którego prawdopodobnie nigdy tam nie było, natomiast odnalazłem grób drugiego męża prababci - Pawła Sołomonowicza. Kancelarię odnalazłem i za drugim podejściem, ksiądz otworzył mi drzwi i zaprosił do środka, gdzie niemal na początku było pomieszczenie z interesującymi księgami metrykalnymi, tj. księgą małżeństw z 1946 r. i księgą zmarłych z 1948 r. 

Wyjazd zakończyłem w domu Babci, gdzie przenocowałem i na następny dzień po południu wróciłem do domu. Weekend ten stanowczo wykorzystałem w 100%, a zasób dokumentacji genealogicznej wzbogacił się o kolejne pozycje. 

20 lipca - ziemia łódzka

Z racji tego, że do Polski w odwiedziny przyleciała moja siostra, postanowiłem sprawić jej nieco przyjemności i jednego dnia zabrać ją w podróż - głównym celem były Termy Uniejowskie (oczywiście nieprzypadkowo, bo przecież w Uniejowie w 1826 r. ślubowali nasi 3xpradziadkowie), jednak nie byłbym sobą, gdybym nie wplótł w to akcentu genealogicznego i tak: kierując się na Uniejów, w Wielkopolsce zatrzymaliśmy się we Wrześni i Gozdowie, z obiema parafiami związani są przodkowie mego 4xpradziadka, Antoniego Miczugi (1821-1887), urodzonego w Gutowie Małym, zaślubionym w Zadzimiu i zmarłym w Borkach Prusinowskich. W obu miejscach odwiedziliśmy parafie i popędziliśmy dalej. Kolejnym punktem był Uniejów, gdzie w samych termach spędziliśmy ok. 3 godzin, skąd dalej pojechaliśmy w kierunku południowym, czyli do Pęczniewa, gdzie pochowany jest pradziadek Marcin Rożniata. Kościół znowu (jak w 2015 r.) był zamknięty i do środka wejść się nie udało. Kolejnym punktem były Zygry i tamtejszy cmentarz, gdzie pochowani są przede wszystkim prapradziadkowie, Paweł i Antonina Kubiakowie, zmarli w 1928 r. Następnie pojechaliśmy do Borków Prusinowskich, tam poznałem ciotecznego brata mojej Babci, który przekazał mi nieco informacji o rodzinie. Niestety robiło się już późno, a zajechać mieliśmy jeszcze do Zduńskiej Woli. Tam niestety nie zastałem Cioci, którą chciałem poznać. Stamtąd już prosto do domu. Zmęczony, ale zadowolony.
Po lewej kościół w Gozdowie, po prawej ja ze znakiem na początku wsi
27-31 lipca - Podkarpacie i Lubelszczyzna (rodzinne strony Dziadka - Adama Marynicza)

Jakoś tak się udaje, że od pierwszej wizyty w Narolu w 2014 r. (zaraz po maturze), co roku ponownie się tam zjawiam (w 2015 r. - w kwietniu i w zeszłym roku - w lipcu). Oczywiście każda z podróży przynosi mi wiele wrażeń, ale także pozwala mi poznać nowych krewnych i informacji z życia moich przodków. 

W tym roku udało mi się poznać kolejne dwie siostry Dziadka - Reginę oraz Bronisławę oraz masę krewnych - głównie ze strony Maryniczów. Niestety u nikogo nie znalazło się żadne zdjęcie któregoś z moich pra, czy prapradziadków, chociaż zachowało się sporo zdjęć ich bliskich z czasów, kiedy oni sami wciąż żyli. Niesamowitym prezentem i znaleziskiem było zdjęcie ślubne moich Dziadków, o których dwa tygodnie wcześniej (przed wyjazdem) pisałem na blogu w związku z ich 70. rocznicą ślubu. W rodzinie nigdy nikt nie wspominał o takim zdjęciu, a zachowane w moim domu monidło dotychczas było jedyną pamiątką ślubną Dziadków. Zdjęcie się pionowe i przedstawia Babcię oraz Dziadka w całej okazałości, fotografię wykonano w Połczynie-Zdroju, czyli tam, gdzie się pobrali. Fotografię otrzymałem od Cioci na pamiątkę.

Kościół w Narolu
Narolski ratusz - siedziba lokalnego Urzędu Miasta 



















21-25 września - Kielecczyzna (rodzinne strony Dziadka - Józefa Młodawskiego)

Obiecałem sobie, że jak już będę mieć prawo jazdy i własne auto, to wybiorę się w końcu (na spokojnie, bo ostatnio byłem na jeden dzień - na pogrzebie wuja Antka) na Kielecczyznę. W lipcu i sierpniu było trochę innych wyjazdów, a wakacje (tj. wolne weekendy - studiuję zaocznie) dobiegały końca, więc padła decyzja, że we wrześniu trzeba wziąć kilka dni urlopu i dołączyć do tego weekend, z czego wyjdzie dłuższy wyjazd. 

Wejście do AP w Sieradzu
Plan był taki, by po drodze zahaczyć jeszcze o woj. łódzkie, gdzie na szybko chciałem załatwić kilka spraw - odwiedzić Archiwum w Sieradzu oraz spotkać się z kilkorgiem krewnych, a także zawitać w USC oraz parafii w Szadku. Na szczęście z całej listy, większość udało się zrobić i tak w Archiwum sfotografowałem interesujące mnie akta notarialne oraz księgi ludności stałej, w Zduńskiej Woli spotkałem się z cioteczną siostrą mojej Babci, od której otrzymałem kilka fotografii jej ojca (brata mojej prababci) do skopiowania, a niemal w ostatnim momencie wpadłem do Urzędu Stanu Cywilnego i tam potwierdziłem, że prababcia z pierwszym mężem miała jeszcze jednego syna, który zmarł jako niemowlę. W kancelarii szadkowskiej parafii uzyskałem informację, że mają jedynie powojenne księgi (trafiłem na krótko po przekazaniu starszych ksiąg do AD Włocławek). 





Podpis prapradziadka - Pawła Kubiaka - pod informacją dot. aktu notarialnego




Kolejnym etapem była Kielecczyzna, którą mogłem tym razem zwiedzać bez pośpiechu. Poznałem bliżej mnóstwo krewnych, o których dotychczas głównie słyszałem podczas rozmów u Babci, czy od mojej Mamy. Większość z nich widziałem na pogrzebie w listopadzie 2015 r., jednak nie był to dobry czas na luźne rozmowy. Miałem w końcu sporo czasu, aby odwiedzić trzy cmentarze, na których spoczywa głównie rodzeństwo mojego Dziadka oraz Pradziadkowie i dalsi przodkowie. Niestety zgodnie z przekazami rodzinnymi, grób pradziadków został "oddany" rodzinie teściowej siostry Dziadka. Teraz w tym miejscu znajduje się pomnik, na którym nie ma nawet słowa o osobach tam spoczywających od "początku". 

To tutaj na świat przyszedł mój Dziadek...
14-16 października - III Ogólnopolska Konferencja Genealogiczna w Brzegu

Na połowę października zeszłego roku zaplanowano trzecią już z rzędu Ogólnopolską Konferencję Genealogiczną, która miejsce miała - tradycyjnie - w Brzegu. Jak zwykle był to doskonały czas na spotkania z rzeszą genealogów, można było porozmawiać na różne tematy, a podczas oficjalnych wystąpień prelegentów, dowiedzieć się czegoś nowego. 

Podczas wykładu nt. akt notarialnych

Na zamkowych krużgankach...

Z Anią

Z Iwoną

19-20 listopada - X-lecie Wielkopolskiego Towarzystwa Genealogicznego

 Wyjazd do Gniezna (drugi w tym roku w kontekście genealogicznym) był całkowicie spontaniczny, ponieważ decyzję o nim podjąłem w piątkowy wieczór, na kilkanaście godzin przed rozpoczęciem obchodów. Na szczęście nie było żadnego problemu z dopisaniem się do listy uczestników oraz zarezerwowaniem miejsca noclegowego.

W sobotę z rana wyjechałem z domu, aby na miejscu być ok. godziny-półtorej przed planowanym rozpoczęciem świętowania jubileuszu WTG, które odbywało się w Miejskim Ośrodku Kultury. Tam na początku czekała na nas rejestracja, a w dalszej części można było zakupić książki o ciekawej - głównie genealogicznej - tematyce. Zaraz obok była sala, w której odbyła się część oficjalna - występy Zarządu oraz członków WTG, a także zaproszonych gości.


Na godzinę 18 zamówiona została Msza Święta w gnieźnieńskiej katedrze, a po niej udaliśmy się na wspólne biesiadowanie do późnych godzin.


Drugi dzień był poświęcony głównie wizytą w Kórniku i zwiedzaniem lokalnego zamku, który przez lata był własnością rodziny Działyńskich. Od połowy 2011 r. obiekt ten uznany został za Pomnik historii Polski. Po zwiedzaniu przyszedł czas na obiad i po tym niestety nastąpił czas pożegnania i każdy odjechał w swoim kierunku...

Z Justyną :)

Grupowe zdjęcie na schodach przez zamkiem w Kórniku
10-11 grudnia - 3-cie Praszkowskie Spotkania z Historią Rodziny

Wyjazd do Praszki również był nieco spontaniczny. Wiedziałem o tym wydarzeniu m.in. z Facebooka, ale najbardziej zachęcił mnie do udziału Zbyszek Nalichowski podczas obchodów X-lecia Wielkopolskiego Towarzystwa Genealogicznego. Nie byłem jednak do końca pewny, czy mój wyjazd dojdzie do skutku, ale na szczęście w sobotni poranek, 10 grudnia, wyruszyłem do Zbąszynka, skąd pociągiem dojechałem do Poznania, a po przesiadce - do Kluczborka. Stamtąd z grupą Opolskich Genealogów, trafiłem do Praszki.

Spotkanie rozpoczęło się w Muzeum w Praszce o g. 16. Zebrani mogli wysłuchać trzech ciekawych wystąpień oraz przyjrzeć się dostępnym wystawom poświęconym okolicznych terenów. Drugi dzień to było głównie zwiedzanie Praszki i okolic, które to mają bardzo ciekawą historię i wiem na pewno, że zawitam tam jeszcze nie raz :-)
Grupowa fotografia na koniec spotkania :-)

23 grudnia - przedświąteczna wizyta w Archiwum Państwowym w Łęczycy

Wigilia w zeszłym roku wypadła w sobotę, czyli dzień wolny od pracy. Od dłuższego czasu wiedziałem, że dzień wcześniej do Polski przylatuje moja siostra i będę musiał jechać wieczorem do Poznania, aby odebrać ją z lotniska. Jeżeli dobrze pamiętam, to jakiś tydzień-dwa przed świętami otrzymaliśmy informację w pracy, że piątek będzie dodatkowym dniem wolnym od pracy. W mojej głowie pojawił się już plan, jak w pełni wykorzystać ten dzień i decyzja była prosta - jadę do Łęczycy! To tamtejsze archiwum skrywa interesujące mnie akta notariuszy oraz księgi ludności stałej, czy rejestry mieszkańców. Plan był taki - rano jadę od razu na Łęczycę, a potem spokojnie wracając, po drodze, zgarnę siostrę z lotniska.

W archiwum udało mi się sfotografować księgi ludności stałej z przełomu XIX i XX wieku z interesującymi mnie nazwiskami oraz wszystkich mieszkańców Borków Prusinowskich oraz Czarnego Lasu z lat 30. XX wieku. Z kolei uniejowski notariat przyniósł mi dwa nowe akta notarialne (z czego jeden liczy kilkadziesiąt stron i wymienieni w nim są chyba wszyscy ówcześni mieszkańcy Popowa, pow. Namysłów). Myślę, że do archiwum jeszcze zawitam w niedalekiej przyszłości, ponieważ wydaje mi się, że z notariuszami w Uniejowie moi przodkowie mieli jeszcze coś wspólnego.
Przed budynkiem AP

Jeden z kilku inwentarzy, z których tego dnia skorzystałem
Wracając do domu - Licheń nocą

W ten oto sposób zakończyłem swój wyjazdowo-genealogiczny rok 2016. Był on pełen wrażeń i odkryć. Pierwszy raz udało mi się w ciągu jednego roku kalendarzowego (w rzeczywistości zrobiłem to w 4 i pół miesiąca!) odwiedzić miejscowości, w których na świat przyszły moje Babcie i Dziadkowie (Łuck - maj, Popów - lipiec, Narol-Wieś - lipiec, Szałas - wrzesień).

Nowy Rok to rok pełen konkretnych planów. To zbliżająca się IV Ogólnopolska Konferencja Genealogiczna, obchody rocznicowe Towarzystw Genealogicznych, wyjazdy do miejsc związanych z przodkami, wizyty w Archiwach, parafiach, Urzędach i wiele, wiele innych!